Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/635

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąc jej podczas nocy. Będziemy się grzać przed kominem, popijając coś z butelczyny.
Podniósł firankę spuszczoną u wejścia do alkowy, polecając Róży, by rozebrała swoją panią.
— Trzeba zagrzać cegłę i położyć jej pod nogi mruknęła Róża. — Na te jej przypadłości nie ma żadnego ratunku.
Gdy Marlę ułożono i przykryto kołdrami, Macquart zaśmiał się zwykłym, dzikim głosem, mówiąc:
— A teraz, kiedy jesteśmy spokojni o chorą, zobaczmy jakie to wino zgotowałaś nam na pokrzepienie... Pachnie paradnie...
— Znalazłam cytrynę na kominku, więc ją wzięłam do przyprawy — rzekła Róża.
— I dobrze zrobiłaś. Cóż mówisz o mojem gospodarstwie?... Mam wszystkiego w bród... Nawet obiad cały mógłbym zgotować, nie idąc z koszykiem do miasta... Wczoraj zrobiłem potrawkę z królika i niczego mi niezabrakło do zrobienia sosu... był wyśmienity...
Przysunął stół do komina i, nalawszy gorącego wina w żółte filiżanki, siadł pomiędzy Różą i Aleksandrem. Wypiwszy kilka łyków, rzekł z miną znawcy, cmoknąwszy z zadowoleniem:
— Pysznie przyprawione winko! Jak widzę, umiesz się z tem obchodzić! Lepsze jest od tego, które sam sobie gotuję... Musisz mnie nauczyć... nie puszczę cię, dopóki mnie nie nauczysz swojego sposobu...