Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/633

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryatów już nie od dzisiaj. Z jaką oni chytrością umieją postępować! Zdarza się, że przez kilka godzin jakiś waryat będzie mówił zupełnie przytomnie, aż nagle najniespodziewaniej raptem chwyta za gardło i dusi tego, z kim rozmawiał. Jak z panią mówił, nie spuszczałem go z oka, i gdy tylko dostrzegłem, że patrzy w pewien sposób, zaraz panią ostrzegłem...
Doszedłszy do małego podwórka, na którem czekał Macquart, Marta rzekła zwolna i złamanym głosem:
— Nie ma nadziei... on zwaryował... zwaryował.
— A cóżeś ty myślała, moja droga? — rzekł, śmiejąc się wuj. — Przypuszczałaś może, iż zastaniesz go mędrszym?.. Nie zamknięto go tutaj baz powodu: Wreszcie im wszystkim klimat nie służy w tym domu. Gdyby mnie tutaj zamknięto, zwaryowałbym najdalej w godzinę.
Przypatrywał się Marcie z wielką uwagą i śledził pilnie jej ruchy, dostrzegając znaczną zmianę w całej jej postaci i wyrazie twarzy. Nie rugając się z miejsca, spytał z udaną swą dobrodusznością:
— A może chciałabyś zobaczyć i naszą chorą?... Warto odwiedzić wszystkich z rodziny...
Marta drgnęła z przerażeniem i, zakrywszy twarz dłońmi, zawołała:
— Nie... nie chcę! Chodźmy ztąd... chodźmy!