Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/526

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To nie twoja już sprawa, mój miły przyjacielu — rzekł Trouche, nieco przytomniejąc pod wrażeniem nieoględności swego postępku. — Ja widzisz, jestem człowiekiem, lubiącym oddawać przysługi ludziom, których szanuję... Teraz będzie mogła robić ze swoim waryatem, co tylko sama zechce. Rozumiesz, że nie mogę dopuścić, by ten szaleniec zamordował swoją żonę... Rzecz jasna i zrozumiała dla każdego.
Trouche tak był pijany, że nie mógł się utrzymać na nogach, więc gdy ich wyrzucono z kawiarni, z powodu późnej już godziny, Wilhelm postanowił odprowadzić go do domu. Po drodze Trouche chciał się kłaść spać na każdej spotkanej ławce. Przybywszy zaś na plac podprefektury, rozpłakał się, mówiąc:
— Przyjaciele mnie opuścili... nie poszli ze mną, bo nie jestem bogaczem... więc mną pogardzają... Ty jeden pozostałeś mi, wierny drogi mój przyjacielu... Liczę też na ciebie... i ciebie zapraszam do nas, gdy już wszystko zagarniemy... A jeżeli ten klecha będzie nam przeszkadzał, to chociaż jest moim szwagrem, wyprawię go tam, gdzie teraz osadzę naszego gospodarza... Czy wiesz... ten klecha nie jest taki straszny jak się wydaje... umiem go zażyć z mańki... Ale ty jeden jesteś mój szczery przyjaciel, wszak tak?... Gdy Mouret będzie już siedział zamknięty w norze, pomożesz nam pić wino z jego piwnicy...