Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/524

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ruję się jak u siebie! Przecież w nagrodę twoich zasług brat nie odmówi mi tego wszystkiego!
Tego wieczora Trouche zjawił się dopiero około godziny dziesiątej w owej kawiarni za więzieniami, w której spotykał się z Wilhelmem Porquier i jego towarzyszami nocnych hulanek. Żartowano z niego, że przychodzi tak późno, bo pewnie odbył jaką miłosną wycieczkę, z którą z wychowanek ochronki pod wezwaniem Przenajświętszej Panny. Tego rodzaju posądzenia zwykle pochlebiały miłości własnej pana Trouche, lecz dziś zachował się względem tych żartów obojętnie, nawet poważnie. Powiedział, że nie przyszedł o zwykłej porze, albowiem był niezmiernie zajęty bardzo ważnemi interesami. Dopiero około północy, po wypiciu większej niż zwykle ilości trunków, stał się uczuciowym i wylanym wobec przyjaciół. Zączął mówić ty do Wilhelma, zacinał się, mówiąc i wsparty plecami o ścianę, zapałał wciąż gasnącą fajkę.
— Widziałem dziś twojego ojca. Wydał mi się zacnym człowiekiem... Potrzebowałem od niego pewnego papieru... Dobrze się zachował... zrobił jak chciałem... Dał mi świadectwo... Mam je tutaj w kieszeni... tak mam je przy sobie.. Z początku wzdragał się, utrzymując, że może wydać takie świadectwo tylko na żądanie rodziny. Ale mu powiedziałem: „Ja jestem jego rodziną... bo mnie jego matka a raczej matka jego żony upoważniła..“ Musisz znać przecież tę zacną panią?...