Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słońce?... Zkądże mógłbyś mieć na plecach słońce... masz tylko księżyc!
Zebrane grono przyjaciół wynagrodziło dowcip kapitana nowemi wybuchami śmiechu.
— Księżyc? — powtórzył Mouret. — Kiedyż te smarkacze mogli mi to narysować... Proszę cię, mój drogi, strzepnij to ręką... bo miałem już nieprzyjemności z tego powodu.
Kapitan uderzył z lekka po plecach tużurka, mówiąc:
— Oto jest... już nie masz księżyca na plecach... musiało ci być bardzo z nim niewygodnie... Jesteś cierpiący?...
— Tak, od jakiegoś czasu trochę niedomagam, lecz to nic groźnego — rzekł Mouret głosem obojętnym.
Ponieważ zdawało mu się, że siedzący na ławce coś szeptali o nim, dodał:
— Wkrótce wyzdrowieję, bo żona robi, co może bym wrócił do sił, dogadza mi, rozpieszcza mnie... Przedewszystkiem potrzebuję spokojności i zupełnego wypoczynku. Właśnie z tego powodu rzadko teraz wychodzę na miasto a nawet nie przychodzę gawędzić z wami. Lecz najniezawodniej niedługo wrócę do zdrowia i zacznę się zajmować interesami.
— A wiesz, co na mieście gadają? — zapytał bez ogródek były garbarz. Oto wszyscy utrzymują, że nie ty, lecz że twoja żona jest chora!