najpierw wyszła matka a potem syn. Wysunęli się tak cichutko z domu, że na pewno nie byłabym wiedziała, kiedy się to stało, lecz musieli, wyszedłszy na ulicę, przechodzić koło okna od kuchni, więc dostrzegłam ich cień... Wybiegłam natychmiast za nimi, lecz już byli daleko... znikli w ulicy, jakby się ulotnili...
— Jakie to wszystko dziwne!... Jakie dziwne... Ale gdzie ja byłem wtedy, że o niczem nie wiem?
— Zdaje mi się, że pan był właśnie wtedy w ogrodzie... w głębi ogrodu, przy altanie obrosłej winem... pan oglądał, czy będziemy mieli dużo winogron tego roku...
Więc nawet od Róży niewiele się dowiedział! i przepuścił okazyę widzenia lokatorów, bo mógł ich widzieć, gdy wychodzili z domu. Wszystko to sprawiło, iż Mouret wpadł w humor jeszcze gorszy. Zaczął wymyślać na księży: jest to zbiór ludzi żyjących kosztem drugich, wiecznie coś ukrywają, wiecznie czegoś się strzegą, sam dyabeł nie zrozumie czego oni właściwie chcą; a przytem jakie głoszą zasady! Jacy są śmieszni z tą swoją wstydliwością, którą posuwają do takiej przesady, iż nikt nigdy nie widział myjącego się księdza. Mouret zaczął żałować, iż wynajął mieszkanie księdzu, powstał gniewnie od stołu i krzyknął na żonę:
— Ty jesteś powodem tego, co się stało!
Marta chciała zaprzeczyć, przypominając mu
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/48
Wygląd
Ta strona została skorygowana.