Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dewszystkiem niezadowolniony był z samego siebie.
— Pani Mouret znów się skarżyła na ciebie przedemną — rzekła do syna pani Faujas. — Dla czego ty jej nie pozwalasz chodzić do kościoła tyle ile zechce?... Niepotrzebnie jej dokuczasz, bo ona jest bardzo dla nas dobra.
— Nie pozwalam, bo wiem, że jej to szkodzi. Ta kobieta dobrowolnie się zabija.
Pani Faujas wzruszała wtedy ramionami, patrząc jednak zarazem z ubóstwieniem na syna, mówiła:
— Wiem, że tak jest dobrze, kiedy tak robisz. Ale mnie żal naszej gospodyni. Po cóż nie ma użyć szczęścia, którego łaknie?... Przecież lepiej chyba już, by się marnowała na służbie bożej, aniżeli jak ta wstrętna Olimpia, która ciągle teraz choruje z obżarstwa. Owidzie, bądź mniej surowym dla pani Mouret! Gotowa się jeszcze zniecierpliwić i zwrócić do innego spowiednika a wtedy wszystko dobre skończy się dla nas. Zastanów się ze względu na nas. Pozwól jej żyć tak, jak tego pragnie.
Któregoś dnia, gdy dawała mu tego rodzaju rady, rzekł głosem ponurym:
— Matko, ta kobieta może mi być przeszkodą.
— Ona, jakim sposobem?... Ona ciebie ubóstwia. Zrobisz z niej swoje narzędzie, ona wszystko dla ciebie uczynić gotowa, tylko bądź z nią łagodniej. Ona gotowa padać na ziemię, byś po niej stąpał i nóg o ziemię nie kaleczył...