Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wściekły jest na nas — szepnęła Olimpia. — Nie zważajmy na to i zostańmy. Jeszczeby pomyślał, że się go boimy!... Dość już tego! Zobaczysz, jak mu się stawię! Niechno przyjdzie!
Doprowadziła męża do krzesełek pozostawionych przez Różę i małżonkowie zajęli miejsca, rozglądając się po ogrodzie, ku któremu od tak dawna wzdychali z po za czerwonych firanek swego pokoju. Ksiądz Faujas, jak najśpieszniej ukończywszy rozmowę z panem Maffre, wszedł napowrót do ogrodu i, zamknąwszy furtkę na zasuwkę, rozejrzał się czy nikogo niema w pobliżu, poczem szybko się zbliżył ku małżonkom spokojnie siedzącym w ocienionej altanie.
— Czyście zapomnieli, co było między nami umówione? — rzekł stłumionym głosem. — Wszak przyrzekliście siedzieć spokojnie w naszem mieszkaniu!
— Za gorąco nam było w pokoju na górze — odpowiedziała Olimpia. — przecież nie popełniamy zbrodni, przychodząc użyć świeżego powietrza.
Ksiądz miał już wybuchnąć gniewem, gdy Olimpia, śmiertelnie blada z wysiłku jaki czyniła, opierając się woli brata wciąż na nią patrzącego, rzekła znów po chwili z dziwną zjadliwością:
— Radzę ci, nie unoś się i nie zaczynaj hałasować, bo sąsiedzi z jednego lub drugiego ogrodu mogliby cię usłyszeć. Zaszkodziłbyś przedewszystkiem sobie!...