Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Péqueur des Saulaies nigdy jeszcze nie przekroczył bramy parku, wychodzącej na zaułek, również panowie Rastoil i de Bourdeu nie pokazywali się tutaj, spoglądając tylko z boku przez otwartą furtkę i przysuwając ku niej krzesła stojące przed kaskadą. Osoby rozmawiające z księdzem Faujas, rzadko kiedy powalały sobie na przestąpienie progu posiadłości państwa Mouret. Czasami tylko ktoś wsunął głowę, rozejrzał się ciekawie i cofał się natychmiast.
Proboszcz nigdy nikogo nie zapraszał do ogrodu, lecz też i nie bronił tam wejścia. Strzegł tylko, by państwo Trouche nie korzystali z zaprosin Marty i często groźnie spoglądał na ich okna, po za któremi wiecznie połyskiwały oczy Olimpii. Ukryci po za czerwoną firanką, państwo Trouche śledzili wszystko, co się dokoła działo i srodze cierpieli nad zakazem spacerowania po ogrodzie i zapoznania się z ludźmi wykwintniej od nich ubranymi. Podnieceni złością, roztwierali z hałasem okno i wparłszy się na parapecie, patrzeli tryumfująco na zakazany im ogród. Wszakże po chwili cofali się i zamykali okno, zwyciężeni i zgnębieni surowością spojrzenia rzuconego im przez księdza Faujas. Po chwili wszakże, małżonkowie cicho, na palcach stąpając, zakradali się znów za czerwoną firankę i karmili oczy, przestrającym ich widokiem księdza, spokojnie przechadzającego się po raju, którego im wzbraniał.