Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sergiusz słodko się uśmiechał i milcszł. Ten stan rzeczy trwał od lat kilku a Mouret, widząc słabowitość chłopca, nie miał odwagi posłać go do Paryża na wydział prawny. O wyprawieniu go do prowincyonalnego uniwersytetu nie pomyślał ani na chwilę, przypuszczał bowiem, że tylko Paryż nadaje ludziom wybitniejszą wartość, był zaś najmocniej przekonany o niezwykle wysokich zdolnościach syna, dla którego marzył o nadzwyczajnej karyerze. Przecież głupsi od niego w rodzie Rougonów dochodzili do wielkiego znaczenia... a jest ich blizkim krewnym... więc drogę ma przed sobą otwartą. Pełen tej otuchy, zaczął coraz częściej teraz mówić o wysłaniu Sergiusza do stolicy, naznaczając jego wyjazd na miesiąc następny. Alę daty te mijały, gdyż kufry nie były spakowane, lub też dlatego że zdrowie chłopca znów się pogorszyło. Wyjazd odkładał się w ten sposób z jednego miesiąca na drugi, nigdy nie przychodząc do skutku.
Marta, zawsze łagodna i obojętna, mówiła mężowi, gdy zbytecznie się tem martwił:
— Pamiętaj, że Sergiusz nie ma jeszcze lat dwudziestu... Stanowczo więc jest zamłody, by go posyłać tak daleko. Przecież czasu tutaj nie marnuje, sam powiadasz, że zbyt wiele się uczy, bezustannie ślęcząc na książkami.
Sergiusz chętnie chodził z matką na mszę do kościoła św. Saturnina. Był religijny, sentymentalny i poważny. Doktór Porquier zalecił mu wię-