Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koszyka, trzymanego oburącz przez staruszkę, która pomimo widocznego zmęczenia nie postawiła go na ziemi, dzierżąc uparcie przed sobą. Przez niedomknięty wierzch koszyka widać było zwinięte kłęby bielizny, róg grzebienia, wysuwającego się ze szpargała gazety i szyjkę przytkniętej korkiem butelki.
— Nie, nie, proszę się nie fatygować — odezwał się Mouret, popychając nogą kuferek księdza. — To nie musi być ciężkie, więc Róża wniesie sama na górę.
Głos Moureta zdradzał pewne lekceważenie, co musiała zauważyć staruszka, bo bystro popatrzała na niego czarnemi swojemi oczami. Postąpiła potem parę kroków naprzód i zbliżywszy się do nakrytego stołu, na który dotychczas prawie wciąż patrzała, zaczęła pilnie oglądać zastawione sprzęty, zaciskając coraz mocniej usta. Oczy jej przebiegały kolejno rzecz każdą, milczała wszakże. Marta, nie zważając na nią, spoglądała z niepokojem na męża, rozmawiającego z księdzem, którego postać oblana teraz była purpurowem światłem gasnącego słońca. Sutanna jego przybrała barwę czerwono-ognistą; Marta, zauważywszy nędzny stan tej sutany, czystej, lecz gęsto łatanej i cerowanej, zdjęta politowaniem, powstała z miejsca, chcąc okazać pewną życzliwość. Ksiądz, patrząc na nią, dostrzegł jej zbliżenie się i rzekł pośpiesznie:
— Proszę, niechaj państwo nie przerywają