Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dreszcz mnie przechodzi, gdy o tem pomyślę — szepnęła Marta przy codziennej, wieczornej pogadance.
— Szkoda — rzekł na to ksiądz Faujas — iż w Plassans niema ochronki w rodzaju tej, jaką mieliśmy w Besançon.
Rozciekawiona Marta zaczęła się wypytywać o rzeczoną ochronkę. Był to zakład pozostający pod opieką duchowieństwa, w którym wychowywano dziewczęta od lat ośmiu do piętnastu. Przyjmowano doń córki robotników i wogóle ludzi, zajętych pracą po za domem, chroniąc je od rozpusty, w którą byłyby popadły, pozostając bez rodzicielskiej opieki, same w pustych domostwach. W pobożnym tym zakładzie uczono je szyć, przychodziły z rana a wypuszczano je wieczorem, gdy rodzice wracali od pracy. Marta uznała że podobny zakład był rzeczą zbawienną i codziennie o nim mówiąc z księdzem Faujas, doszła do wniosku, iż należało co prędzej stworzyć podobną instytucyę w Plassans.
— Tak, byłaby to rzecz bardzo pożądana — mówił ksiądz, dodając jakby od niechcenia — trzebaby urządzić taką ochronkę pod wezwaniem Przenajświętszej Panny. Lecz czyż podobna urzeczywistnić tutaj coś podobnego! Widzę w tem przeszkody nie do zwalczenia! Pani jeszcze nie wie, ile jest kłopotów, starań, zabiegów, za nim się zorganizuje taki zakład! By módz temu podołać, trzebaby najpierw znaleźć kobietę o kochającem