Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szem niebezpieczeństwem groził objaw wzmagania się wciąż niepokojących pogłosek; zwyżka nie ustawała, chociaż nieznośny jakiś ucisk czuć się dawał. Zapowiadano już teraz głośno, że prędzej lub później katastrofa nastąpić musi. a jednak akcye szły w górę, parte siłą szalonego zacietrzewienia, którego rzeczywistość nawet uśmierzyć nie była zdolną. Saccard żył już tylko przesadnemi marzeniami o tryumfie, a choć potoki złota, które za jego sprawą spływały na Paryż, otaczały mu skronie aureolą chwały, przeczuwał jednak, że grunt z pod nóg mu się usuwa i że lada obwiła gmach cały w gruzy runąć może. To też jakkolwiek przy każdej likwidacyi zwcięztwo przechylało się na jego stronę, nie przestawał jednak zżymać się na zniżkowców, którzy musieli już ponieść bardzo dotkliwe straty... Dlaczegóż cała klika żydowska sprzysięgła się na jego zgubę?... Czyż nie uda mu się wreszcie zmusić ich do złożenia broni?.. Najwięcej gniewało go przy puszczenie, że oprócz Gundermanna znajdowali się inni sprzedawcy, odstępcy od Banku powszechnego, zdrajcy, którzy zachwiali się w wierze i przeszedłszy do obozu nieprzyjacielskiego, śpieszyli zrealizować swoje akcye.
Pewnego dnia pani Karolina, wysłuchawszy pełnych goryczy jego utyskiwań, czuła się w obowiązku wyjawienia mu całej prawdy.
— Czy wiesz, mój drogi, że i ja także sprzedałam?... Wczoraj właśnie sprzedałam ostatnie ty-