Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/523

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale Saccard spokojnym głosem człowieka, wierzącego głęboko w urok pieniędzy, powtórzył raz i drugi:
— Położę panu na stół dwieście franków...
Żyd przekonany, że w gruncie rzeczy rozsądek nakazuje uczynić pewne ustępstwa, zgodził się wreszcie, ale trząsł się z gniewu i łzy miał w oczach.
— Zanadto jestem mięki... Cóż to za podłe rzemiosło!... Słowo honoru daję, że to gwałt i rabunek! No, nie wstydźże się pan, korzystaj ze sposobności, poszperaj w papierach i powybieraj jeszcze inne za swoje dwieście franków!
Napisawszy wreszcie pokwitowanie, oraz kartkę do komornika, w którego ręku był już wyrok, Busch był tak wzburzony, że niewątpliwie nie byłby dłużej zatrzymywał Saccarda, gdyby nie Méchainowa, która przez cały czas tej sceny siedziała milcząca i nieruchoma.
— A tamta historyą? — szepnęła, zwracając się do Buscha.
Lichwiarz przypomniał sobie nagle wszystko i ucieszył się w duchu, że ma sposobność powetowania poniesionej straty. Ale uniesiony gorączką dojścia jak najprędzej do celu, zapomniał o ułożonych zawczasu pytaniach i odpowiedziach.
— Ach, prawda! — zawołał. — Otrzymałeś pan mój list, panie Saccard? Musimy jeszcze uregulować pewien bardzo stary rachunek...