Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Posłuchaj pani — brutalnie zawołał Saccard — zgodzę się na wszystko, czego pani zażądasz... Czy wystarczy pani tysiąc... dwa tysiące franków za jeden raz tylko?
Pani Conin uśmiechała się wciąż, przecząco kiwając głową.
— Czy to dosyć?... No, wreszcie dam dziesięć tysięcy franków! — Nie chcę ani dziesięciu, ani piędziesięciu, ani nawet stu tysięcy franków — oświadczyła wreszcie łagodnie lecz stanowczo. — Mógłbyś pan przyrzekać mi jeszcze więcej i nigdybym się nie zgodziła. Widzisz pan, że nie posiadam ani jednego klejnotu, chociaż nieraz proponowano mi pieniądze i brylanty. Nie chciałam nic wziąć, bo czyż nie dosyć, jeżeli mi to sprawia przyjemność?... Niechże pan zrozumie, że mój mąż kocha mnie z całego serca i że ja także jestem do niego przywiązaną... Poczciwy to, zacny człowiek! umarłby z rozpaczy, gdybym mu sprawiła taką boleść... Na cóżby mi się zdały pańskie pieniądze, których nie mogłabym przecież oddać mężowi? Nie jesteśmy biedni, wycofamy się kiedyś z interesu z dość pokaźnym kapitalikiem i jeżeli każdy z tych panów zechce nadal zaopatrywać się w naszym sklepie, to mi najzupełniej wystarczy... O! nie chcę wcale uchodzić za bezinteresowniejszą, niżeli nią jestem w istocie! Kto wie, jakbym postępowała, będąc zupełnie samą!... Niech pan nie przypuszcza, aby mój mąż przyjął