Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Saccard powstał także i żegnając hrabinę, od rzekł poważnie:
— O nie! niech pani będzie pewną, że tak zbawienny zamiar musi być od Boga zesłany!
Wyprowadził je na korytarz, omijając przedpokój, gdzie dotąd tłoczył się tłum interesantów. W korytarzu spotkał woźnego Dejoie, stojącego z zakłopotaną miną.
— Cóż tam? — zapytał. — Czy znowu ktoś się chce widzieć ze mną?
— Nie, nie, proszę pana... Ale gdyby pan zechciał udzielić mi rady... Chodzi tu o mój interes.
To mówiąc, manewrował w ten sposób, że Saccard wszedł znowu do gabinetu, on zaś stał na progu w postawie pełnej pokory i uszanowania.
— O twój interes?... Ach! prawda! zapominam, że i ty także jesteś naszym akcyonaryuszeml.. Słuchaj że mój kochany, radzę ci, kupuj te nowe akcye, które na ciebie z prawa przypadają. Sprzedaj ostatnią koszulę a kupuj akcye! Oto jedyna rada, jakiej udzielić mogę wszystkim, którzy mi ufają.
— Ach! proszę pana, to za wysokie progi na nasze nogi... ani ja, ani moja córka nie możemy o tem marzyć!... Na początku wziąłem osiem akcyj za te cztery tysiące franków zaoszczędzonych przez nieboszczkę moją żonę i dotąd mam tylko te osiem akcyj, bo to widzi pan, przy następnych emisyach... jak się kapitał raz i drugi po-