Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

każdy miał przynosić nową zwyżkę, miał wzmacniać wiarę w coraz wzrastające powodzenie, w zwiększający się zasób tych zaczarowanych kas, do których złoto wpływało potokami a wypływając, rozlewało się w rzeki i oceany. Czyż mogła odstąpić brata tak łatwowiernego, zacnego, pełnego zapału?... Czyż mogła powierzyć go falom, które im wszystkim groziły zatopieniem?... Własna bezczynność i bezwładność do rozpaczy ją doprowadzały.
Zapadający mrok pogrążał w ciemności pokój, którego nie rozjaśniał nawet odblask ognia, wygasłego już na kominku, a pani Karolina, siedząc przy biurku, coraz rzewniej płakała. Płakała, wstydząc się łez swoich, czuła bowiem, że wyłączną ich przyczyną nie jest tylko niepokój o losy Banku powszechnego. Wszakże to Saccard sam kieruje tym strasznym galopem, sam z niewysłowionem okrucieństwem i lekkomyślnością podcina biczem konia, dopóki ten ducha nie wyzionie... On to jest jedynym winowajcą!... Dreszcz ją przebiegał na samą myśl, że starać się powinna czytać w duszy tego człowieka, tego czciciela złota nie znającego głębin własnej istoty, w której kryje się w cieniach błoto moralnego upadku i zepsucia. Teraz dopiero ze zgrozą zaczynała podejrzewać i domyślać się tego, czego dotąd nie dostrzegała wyraźnie... Ale odkrycie tylu ran bolesnych, obawa możliwej katastrofy nie wtrąciłyby jej w taką rozpacz, nie wycisnęłyby jej