Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nareszcie poczuł, że Klara lekko dotknęła ręką jego ramienia. Zrozumiał o co chodzi i słowa nie mówiąc, podał jej kopertę, do której poprzednio był włożył umówioną sumę dwustu franków. Ona poszła naprzód, odchyliła portyerę zasłaniającą wejście i wepchnęła go do gabinetu, szepcząc.
— Niechże się pan dobrze przypatrzy...
Przed kominkiem, rzucającym blaski jaskrawe, Saccard w bieliźnie tylko leżał na szezlongu. Przy nim baronowa także rozebrana a światło ognia i dwóch wysokich lamp oświetlało tak żywo obie te postacie, że najmniejszy szczegół występował wyraźnie na tle silnych cieni.
Osłupiawszy na ten widok, Delcambre stał, nie mogąc kroku postąpić; oni zaś, jak gromem rażeni, zdziwieni niespodzianą obecnością tego człowieka, nie ruszali się z miejsca, spoglądając na niego błędnym wzrokiem.
— Ach! świnie! — jęknął nareszcie prokurator generalny. — Świnie! Świnie!
Niezdolny znaleźć innych słów, powtarzał nieustannie ten wyraz i groźnie wymachiwał rękoma, jak gdyby chcąc dodać mu więcej siły. Teraz dopiero baronowa zerwała się jednym susem, szukając ubrania pozostawionego w sąsiednim pokoju. Ale wejść tam nie mogła, bo ten człowiek zagradzał jej drogę. Chwyciła więc tylko rzuconą na krzesło spódnicę i zarzuciła ją na ramiona, przytrzymując w zębach oba końce paska. Sac-