zwykł trzymać, nakazywał mu wchodzić zawsze we wszelkie układy.
— Ach! jakaś ty poczciwa, Marcelko! Jakże cię kocham serdecznie! — zawołał Jordan i uściskał żonę, nie zważając na obecność sekretarza redakcyi, który w tej chwili przechodził przez korytarz.
Potem przyciszonym nieco głosem zapytał:
— Ileż ci zostało pieniędzy?
— Siedem franków.
— Chwała Bogu! — zawołał uszczęśliwiony. — Wystarczy nam to przynajmniej na dwa dni a ja nie będę zmuszonym prosić o zaliczkę, której zresztą odmówionoby mi prawdopodobnie... Każda prośba tyle mi sprawia przykrości!... Jutro spróbuję umieścić artykuł w „Siècle“. Ach! żebym mógł wreszcie skończyć rozpoczętą powieść, możeby mi się udało nieźle ją sprzedać!
Teraz znowu Marcela zamknęła mu usta pocałunkiem.
— Nie martw się, mój drogi, zobaczysz, że damy sobie radę!... Wszak pójdziesz teraz ze mną do domu, nieprawdaż? Po drodze wstąpimy do sklepu przy ulicy Clichy i kupimy tam śledzia wędzonego na jutrzejsze śniadanie. Dziś na kolacyę mamy kartofle ze słoniną.
Jordan wyszedł z żoną, poprosiwszy poprzednio jednego z kolegów, aby zrobił za niego korektę kroniki. Saccard i Huret także już wychodzili. W tejże chwili przed drzwiami redakcyi zatrzy-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/336
Wygląd
Ta strona została skorygowana.