Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Maksym czekał na odpowiedź; ona zaś wahała się teraz, słów znaleźć nie mogła, odurzona przepychem i tą wykwintnością używania, jaką czuła dokoła siebie. Dziwna bojaźń ogarnęła ją nagle, brak jej było odwagi do wypowiedzenia wszystkiego. Czyż to podobna, aby życie tak skąpe dla tamtego dziecięcia, gnijącego w niezdrowej, cuchnącej atmosferze, tak hojnie darami swemi obdarzyło tego człowieka, posiadającego bogactwa i umiejącego ich używać? Z jednej strony tyle ohydnych brudów, głód i w ślad za nim idące zepsucie — a z drugiej wyszukany przepych i obfitość wszystkiego. Czyż to pieniądz jedynie stanowi o wychowaniu, zdrowiu i rozumie człowieka? A jeśli zawsze błoto na dnie kryć się musi, czyż cywilizacya nie zapewnia przynajmniej tej wyższości, że można otaczać się miłemi zapachy i wieść życie wygodne?
— Ach! mój Boże! długa to historyą! Zdaje mi się, że dobrze uczynię, opowiadając ją panu. Zresztą konieczność zmusza mnie do tego, bo potrzebuję pańskiej pomocy.
Maksym słuchał z początku, stojąc; potem usiadł jednak, bo ze wzruszenia i zdziwienia nogi chwiać się pod nim zaczęły. Gdy pani Karolina skończyła wreszcie swoją opowieść:
— Jakto! — zawołał — to ja nie jestem jedynakiem! Miła historyą, ni ztąd ni zowąd braciszek spada mi z nieba!