Brzęk szklanek i talerzy coraz więcej się wzmagał; krzyczano ochrypłemi głosy; co chwila z hałasem zatrzaskiwano drzwi; wszystkich palił gorączkowy pośpiech, aby znaleźć się jak najprędzej na giełdzie i być obecnymi w chwili, gdy katastrofa suezka wybuchnie. Przez okno, na środku placu pełnego teraz pieszych i dorożek, Saccard widział przedsionek giełdy, jakoby upstrzony rojem męskich czarno ubranych postaci, które zbijały się w gromadki pod kolumnami. Po za sztachetami widać było kilkanaście kobiet przechadzających się pod kasztanami.
Saccard zaczął krajać ser, który mu podano, gdy nagle podniósł głowę, usłyszawszy za sobą gruby głos jakiś:
— Przepraszam cię, mój drogi, ale nie mogłem przybyć wcześniej.
Nareszcie był to Huret, normandczyk z departamentu Calvados. Grube miał rysy i płaską twarz przebiegłego wieśniaka, który udaje prostoduszność. Usiadłszy przy stoliku, kazał sobie podać kawałek mięsa i jarzynę.
— No i cóż?.. — oschle zapytał Saccard, siłą woli tłumiąc ciekawość.
Ale przebiegły, ostrożny normandczyk nie śpieszył się z odpowiedzią. Zacząwszy wreszcie jeść, pochylił się ku Saccardowi i rzekł przyciszonym głosem:
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/23
Wygląd
Ta strona została skorygowana.