Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez godzinę blisko Saccard włóczył się jeszcze po korytarzach, niewymownie zaniepokojony głuchem wrzeniem, zapowiadającem zbliżający się walkę. Słysząc, jak jeden z mówców opozycyi zapowiadał, że domagać się będzie o głos, chciał już odszukać Hureta i zapytać go, czy nie lepiejby było odłożyć do jutra rozmowę z Rougonem. Po chwili jednak, fatalistycznie wierząc w przeznaczenie, zadrżał z obawy na myśl, że zmieniwszy to, co już raz postanowionem zostało, może wszystko zepsuć. Kto wie, czy w tem zamieszaniu właśnie minister nie zgodzi się nie opatrznie na to, czego od niego żądano. Chcąc nieodwołalnie oprzeć się pokusie, wyszedł, wsiadł znowu do dorożki, która skręcała już na plac Zgody, gdy nagle przyszło mu na myśl polecenie dane przez Daigremonta.
— Jedź na ulicę Babilońską! — zawołał do dorożkarza.
Na tej to ulicy mieszkał margrabia de Bohain w domu, który, przylegając niegdyś do wielkiego pałacu, służył za mieszkanie służbie stajennej, a obecnie został przerobionym na modłę nowożytną. Mieszkanie margrabiego urządzonem było zbytkownie, świadcząc o kokieteryi i arystokratycznych nawyknieniach właściciela. Żona jego nie pokazywała się nigdy, gdyż z powodu choroby — jak mawiał margrabia — nie wychodziła ze swoich apartamentów. Jednakże zarówno dom, jak i wszystkie meble, do niej należały; on