Od owego wieczoru niejednokrotnie wznosił się bardzo wysoko; miliony falą płynęły mu przez ręce a jednak nigdy nie posiadł fortuny jak niewolnicy swojej, jak rzecz materyalną, własność jego stanowiącą: zawsze mrzonka tylko i ułuda napełniała jego kasę, z której złoto wypływało niewidocznemi jakiemiś szparami. I teraz oto znalazł się znów na bruku jak w owej dawno minionej epoce rozpoczynania karyery, równie głodny, nienasycony, dręczony ustawicznem pożądaniem uciech i zdobyczy. Wszystkiego zakosztował, w niczem zadowolenia znaleźć nie mogąc, mniemając, że nie znalazł nigdy czasu, ani sposobności do gruntownego poznania spraw i charakterów ludzkich.
W tej chwili czuł on całą nicość istoty na bruk rzuconej, cierpiał nad swą małością stokroć więcej, niż wchodzący na drogę życia młodzieniec, któremu nadzieja i złudzenie dodaje otuchy. Gorączką ogarnięty, pragnął rozpocząć na nowo całą swoją działalność, by wszystkiem niepodzielnie owładnąć, wznieść się wyżej niżeli kiedykolwiek się wznosił i zdeptać stopą ujarzmioną stolicę. Pozór bogactwa nie wystarczał mu teraz; marzył on o trwałym gmachu fortuny, o prawdziwem królestwie złota, o tryumfie na pełnych workach.
Ostry i przenikliwy głos Mosera rozpoczynającego na nowo swoje dowodzenia, wyrwał go z zadumy.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/16
Wygląd
Ta strona została skorygowana.