Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po wyjściu Berthiera, domyśliwszy się z uśmiechu Saccarda, że ten słyszał całą rozmowę:
— Dalibóg! — rzekł — baronowa jest bardzo miłą osóbką ale nie wyobrażasz pan sobie jak jest chciwa...
— Ach! klienci kochaliby nas bardzo, gdyby wygrywali zawsze! Na honor! im który bogatszy, im wyższe ma stanowisko, tem mniej mu ufam, tem bardziej drżę, że mi nie zapłaci. Nie mówię tu naturalnie o wielkich domach, ale co się tyczy innych, wolałbym czasami mieć tylko klientelę z prowincyi.
W tej chwili wszedł jakiś urzędnik z wydziału buchalteryi, przynosząc pryncypałowi papiery, o które ten zapytywał rano, i oddawszy je wyszedł.
— Spójrz pan — rzekł Mazaud — nowy dowód na poparcie tego, co panu mówiłem. Oto papiery niejakiego Fayeux, poborcy z Vendôme. Nie wyobraziłbyś pan sobie, jak dużo zleceń otrzymuję od niego. Zapewne, są to niewielkie zlecenia od różnych dzierżawców, mieszczan, handlarzy, ale bądź co bądź stanowią dosyć pokaźną sumę. W gruncie rzeczy, główną podstawą nowego bytu stanowią drobni spekulanci, ten wielki, bez imienny, nikomu nieznany tłum grających.
Mocą skojarzenia pojęć, Saccard przypomniał sobie, że przy okienku kasy widział był Sabatiniego.