Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na środku olbrzymiej płaszczyzny, stanowiącej ognisko, ku któremu dążą tysiączne karawany z Mekki i Bagdadu. Znała ona doskonale góry i doliny; znała pola uprawne i odłogiem leżące, znała wioski maronitów i druzów, to na wzgórzach rozsiane, to znów ukryte w wąwozach. A z najmniejszego zakątka, zarówno z głuchych pustyń jak z bogatych grodów, wyniosła ona uwielbienie dla bogatej, niewyczerpanej przyrody, oraz pogardę ku głupim i złym ludziom. Ileż tam bogactw wzgardzonych przez człowieka lub ręką jego popsutych! Wiedziała dobrze, jakie ciężary gnębią handel i przemysł; nieobcem jej było głupie prawo, zabraniające obracać na cele rolnicze kapitałów powyżej pewnej określonej sumy; przeklinana rutynę, która pozostawia w rękach wieśniaka taki sam pług, jakiego używano w epoce przed-Chrystusowej; oburzała się nieświadomością, w jakiej jeszcze za dni naszych marnieją te miliony ludzi, podobne dzieciom, rozwój których przemocą powstrzymano. Niegdyś wybrzeże było za małem, jednego miasto graniczyło z drugiem — dziś prąd życia popłynął na Zachód a cała ta kraina wydaje się olbrzymim spustoszałym cmentarzem. Niema tu szkół, niema dróg, rząd jest najgorszy, sprawiedliwość sprzedajna, kasta urzędnicza wstrętna, podatki za ciężkie, prawa głupie, lenistwo i fanatyzm rozpanoszyły się nadmiernie, nie mówiąc już o ustawicznych wojnach domowych i rzeziach,