Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziękowała mówcy długą owacyą, która podnosiła znaczenie jego energii tak zbawiennej dla kraju. Tak, w ręku takiego człowieka spoczywające rządy dają gwarancyę, że zbrodnia będzie należycie ukaraną a społeczeństwo spokojnem o swoje losy. Jest on siłą wzbudzającą ufność, że zawsze czujnie stać będzie na straży publicznego porządku. Monferrand zdobył sobie nawet życzliwość prawicy, gdy zrywając solidarność z Barroux, zakończył swoją mowę zwróceniem się do katolickiego stronnictwa, wzywając je, by z zapomnieniem różnicy opinij, połączyło się w zgodne przymierze przeciwko wspólnemu wrogowi jakim jest socyalizm, który pragnie przewrotów mających na celu ogólną zagładę.
Monferrand zeszedł i trybuny z jasnem poczuciem, że sprawę swoją wygrał. Upewniały go o tem oklaski całej Izby, a chociaż socyaliści protestowali, garstka ich była tak nieliczna, że głosy ich zagłuszone ogólną owacyą tylko się z nią mięszały, czyniąc wrzawę jeszcze hałaśliwszą. Ręce wyciągały się ku niemu do uścisku, winszowano mu i widział same tylko rozradowane twarze, więc, uprzejmie się uśmiechając, stał przez chwilę, używając zasłużonej popularności. Jednakże zaczął budzić się w nim niepokój. Czyżby zanadto wielki odniósł tryumf i, zamiast samego siebie ocalić, byłby ocalił i ministeryum, do którego należał?... To przypuszczenie zatrwożyło go, bo tym sposobem byłby zrujnował plan, jaki