Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ferrand był rzeczywiście wspaniałym w tej roli, pod którą po mistrzowsku ukrywał swoją przenikliwą przebiegłość. Zaprzeczał wszystkiemu. Nietylko że nie rozumiał co może oznaczać cyfra osiemdziesięciu tysięcy franków przy jego nazwisku, lecz obiecywał nagrodę, jeżeli na świecie całym znajdzie się chociażby jeden człowiek mogący dowieść, że on otrzymał jeden centym z tych pieniędzy. Oburzenie tak w nim zawrzało, iż, kipiąc, przeczył nie tylko w swojem imieniu, lecz przeczył w imieniu wszystkich swoich kolegów i deputowanych, w imieniu obu Izb francuzkich teraźniejszych i przeszłych, bo potworność mandataryusza sprzedającego swój głos była, zdaniem jego, hańbą przechodzącą granice możliwości, zatem oskarżenie podobne samo przez się upadało jako absurd, ustępujący przed trzeźwym poglądem prostego zdrowego sensu.
Oklaski wybuchnęły ze wszystkich stron Izby, otucha wstąpiła i ogrzała serca, okrzykiwano mówcę jako wybawiciela od przykro ciążącej zmory. Tylko socyaliści wyróżnili się swoją niesfornością, bo gwizdali, gdy inni bili oklaski, i z zajadłością wymagali, by mówca wytłomaczył się z roli jaką odegrał w sprawie Afrykańskich kolei żelaznych. Był wówczas ministrem robót publicznych, a chociaż jest obecnie ministrem spraw wewnętrznych, musi pamiętać kampanię banku Duvillard z powodu emisyi wartościowych papierów z wygranemi, niechaj więc wytłomaczy się,