Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znawszy Piotra i Wilhelma. Krwią nabiegłe jego oczy zamigotały i utkwił wzrok w twarzy tego ostatniego, a wzrokiem wypowiadał swe poczciwe, pokorne, psie przywiązanie i ponowną obietnicę niezłomnego milczenia.
Znów teraz przemówił, a niewiadomo do kogo, czy do siebie samego, czy do innych, a może do Wilhelma, na którego już nie patrzył:
— Głupio było tak uciekać... Doprawdy, niewiem dla czego to zrobiłem... Ach, niechajże raz będzie temu koniec! Jestem gotów, chociaż wiem, co mnie czeka!