Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/513

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ność, kołysząc się i falując aż po brzegi horyzontu. Zboże! złociste zboże! wykłoszone i dojrzałe mówiło o żywności gruntu i plenności zasiewu! Słońce, kąpiąc cały Paryż w złocie swoich promieni, zamieniło miasto w życiodajny łan zboża, zapowiadającego obfite żniwo, mogące nakarmić wszystkich zgłodniałych!
— Ach, patrzcie! patrzcie! — odezwała się znów Marya — niema ani jednego nieurodzajnego zakątka, wszędzie, na najbiedniejszych dachach kołyszą się kłosy złote bogatych przyszłych zbiorów Cała ta ziemia równostajną jaśnieje płodnością, jakby wszystkich żeńców chciała pojednać braterskim podziałem swych bogactw! Jasiu, mój maleńki Jasiu, patrz, jakie to piękne, dobre i wspaniałe!
Piotr zbliżył się do żony i dziecka, a przytuliwszy ich ku sobie, patrzał z zachwytem na czarujący widok złotych łanów Paryża. Babka i Bertheroy uśmiechali się pogodnie ku tym planom, których zakosztować nie będzie im dane, a Wilhelm i trzej dorośli jego synowie spoglądali poważnie, gotowi jąć się pracy, mnożącej bogactwo spodziewanych zbiorów.
Marya w zapale uniosła w obu dłoniach Jasia w górę, jak mogła najwyżej i składając go w darze wielkości obietnic Paryża, zawołała z przejęciem:
— Jasiu! ty będziesz żniwiarzem tych dojrzewających łanów! Ty znosić będziesz do spichle-