Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uprzytomniwszy sobie całą okropność położenia, Piotr zdrętwiał z przerażenia. Nie byłby teraz w stanie ruszyć się z miejsca ani głosu wydostać z gardła. Zdawało mu się, że widzi dziesięciotysięczny tłum pątników, zgromadzony pod wysokiemi nawami bazyliki i wyczekujący uroczystego błogosławieństwa, podczas gdy Lavoyarda wstrząsała powietrze przeciągłem huczącem brzmieniem, dzwoniąc coraz to donośniej i towarzysząc śpiewom radosnego hymnu rozmodlonych pątników. Wspaniałość kościelnej uroczyści nagle zostanie zerwaną. Uderzy w nich wszystkich piorun, zakołysze się ziemia i otworzy się wulkan, który pochłonie kościół i całym tłumem wiernych! Siła wybuchu zniszczy najpierw kolumny, podtrzymujące bazylikę, rozerwie sklepienia i zwali gmach, którego fasada runie po spadzistym stoku wzgórza ku Paryżowi, a środek i absydyum, zamienione w gruzy, pozostaną na miejscu zapełniając sobą przepaść wulkanu, piętrząc się wśród płomieni i dymu. Co za przerażający kataklizm! Las rusztowań spadnie ognistym deszczem na sąsiednie dzielnice, a tysiące rozpalonych brył kamiennych toczyć się będzie z impetem burzy, spadając na domy u stóp wzgórza położone! Ileż zniszczenia wywoła to przerażające wstrząśnienie! Cała dzielnica Montmartre jest zagrożona i może za godzinę będzie już tylko olbrzymiem rumowiskiem!