Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Maryę, lecz rozmowy babki z Wilhelmem tak były ciche, że najlżejszy odgłos nie dolatywał przez ścianę.
Któregoś dnia Piotr ujrzał Wilhelma, wychodzącego ztamtąd z małą lecz ciężką walizką w ręku. Równocześnie przypomniał sobie zwierzenie się przed nim brata, że funt materyału wybuchowego wystarczy by wysadzić w powietrze, chociażby największy gmach w Paryżu. Jakże więc potężnym w skutki był dar, jaki Wilhelm zamierzał złożyć Francyi ze swego wynalazku, by mogła królować nad innemi narodami, wyzwalając je w imię braterstwa ludów! Wilhelm tylko jemu i babce dotąd się zwierzył, a skład niebezpiecznego materyału wybuchowego był w jej pokoju, w kryjówce, trudnej do odkrycia nawet podczas rewizyi policyjnej. Dlaczego Wilhelm wynosił dziś z domu cały zapas sfabrykowanego materyału wybuchowego?... Wystraszony, zapypytał nagle brata:
— Czy masz jakie obawy?... Pamiętaj, że możesz, co chcesz, złożyć u mnie w Neuilly... tam napewno nikt nie przyjedzie szukać niepotrzebnie.
Wilhelm zdziwiony utkwił w nim wzrok i wreszcie rzekł:
— Tak... nieco się obawiam... Od czasu jak ścięli tego nieszczęśliwego, nanowo rozpoczęły się rewizye i aresztowania, widocznie obawiają się by go kto nie pomścił. Wreszcie po cóż mam was wszystkich narażać na niebezpieczeń-