Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sto odrywała oczy od szycia i spoglądała, czy o niczem nie zapomniał przy swej robocie. Rzuciwszy okiem i upewniwszy się, że wszystko w porządku, znów szyła w milczeniu. Pomimo, że już skończyła lat siedemdziesiąt, szyła baz okularów, a chociaż włosy miała prawie zupełnie siwe, zachowała wszystkie zęby i rysy jej pozostały niezmienione, tylko wyschły i zżółkły, nabrawszy przytem wyrazu wielkiej słodyczy. Zwykle była milczącą, nie sprzeczała się nigdy, a zarządzając całym domem i kierując wszystkimi, odzywała się zwykle rozumnie, z siłą przekonania o słuszności słów wypowiadanych. Znano jej myśli i wolę głównie z odpowiedzi, jakie dawała, a każdy z domowników czcił ją i podziwiał jako wzór sprawiedliwości i hartu ducha.
Od jakiegoś czasu odzywała się rzadziej, niż zwykle, krzątała się wszakże przy domowych zajęciach z równą jak dawniej wytrwałością, lecz w oczach jej widać było głębokie zadumanie. Nikt nie śmiał się jej spytać o przyczynę, bo panowała jak królowa nad swoim ludem, składającym się z Wilhelma, jego trzech synów, z Maryi, oraz z Piotra. Czyżby babka przewidywała jakieś zmiany, jakieś fakta, których nikt inny dotąd nie dostrzegł? Milczała zadumana, jakby w oczekiwaniu godziny, w której będzie zmuszona dać skuteczne rady i wywrzeć swój wpływ stanowczy, nigdy w domownikach nieznajdujący opozycyi.