Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzeń i by mogło rozwijać się normalnie, bez różnicy płci... chłopcy, odpowiedzcie szczerze?...
— Naturalnie, że tego pragniemy! — zawołał Franciszek. — Wszyscy trzej mamy jednakowe poglądy na tę kwestyę.
Marya uśmiechnęła się, i znów rzekła spokojnie, haftując:
— Żartowałam, żartowałam, wiem że są gorsi od was. A nawet szczerze wyznając, ja nie żądam tyle, ile wy żądacie. Znajduję, że kobiety dopominające się równouprawnienia mają słuszność, bo przecież jasną jest rzeczą, że kobieta powinna stać na równi z mężczyzną, swoim naturalnym towarzyszem... Natura stworzyła ich odmiennymi, lecz tego samego gatunku. Zepchnięcie kobiety na jakieś podrzędniejsze stanowisko nastąpiło skutkiem nieporozumienia, które musi przeminąć i już przemija... Co do mnie, wyznaję, że bardzo jestem zadowolnioną, iż mogłam ukończyć liceum, bo to mnie rozwinęło i chociaż nie mam najmniejszej pretensyi do uczoności, rada jestem, że mam chociażby pojęcie o różnych gałęziach wiedzy, i że nie jestem ciemną jak jeszcze tyle innych... Zdaje mi się, że temu zawdzięczam moją wesołość, równowagę umysłu a może nawet moje zdrowie, tak pod względem fizycznym jak i moralnym.
Marya bardzo lubiła wspominać czas spędzony w liceum Fénélona. Była tam jedną z lepszych uczennic w klasie a podczas rekreacyj jedną z