Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozamunda mówiła głośno, bawiąc się, że się śmiano z jej gorączkowego przejęcia się rolą damy sprzedającej w bazarze dobroczynnym. Ewa tego nie umiała i ze zwykłą powolnością zasiadła, jak królowa na tronie, zadawalniając się patrzeniem na ruch panujący w salonach. Zmusiła się wszakże do dyrygowania córką, która sprzedawała w jej sklepie. Kamilla słuchała słów matki z przybranym dla przyzwoitości uśmiechem i udaną łagodnością. Ewa, panując nad smutkiem i rozpaczą swych myśli, nieledwie że omdlewała z wysiłku. Przerażoną przytem była koniecznością swej obecności wśród tego tłumu, do którego z obowiązku musiała się uśmiechać. Wtem spostrzegła siedzącego na ławce księdza Piotra Fromont. Pomyślawszy, że rozmowa z nim choć trochę oderwie ją od rozpaczy, zalegającej zbolałe jej serce, zbliżyła się i usiadła obok księdza, nie mogąc z osłabienia utrzymać się na nogach.
— Jakże rada jestem, żeś pan otrzymał mój list i przyszedł na moje wezwanie! Pozwoliłam sobie na to, bo mam dobrą nowinę dla pana, przytem chciałam, abyś pan miał przyjemność osobistego zaniesienia jej swemu protegowanemu. Otóż Laveuve, ten starzec tak gorąco przez pana polecony naszej instytucyi, jest przyjętym... Wszystkie formalności są już załatwione i możesz go pan jutro umieścić w Przytułku!