Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystkie książki i papiery znakomitego chemika pozostały na dawnem miejscu, a Wilhelm przeglądał je z synowskiem poszanowaniem, odnajdując pomiędzy niemi mnóstwo ciekawych notatek i nieukończonych dzieł szerszego zakresu. Czytał to wszystko ze wzruszeniem i gorliwością, co mu dopomagało do spokojniejszego znoszenia więzienia, na jakie skazał się dobrowolnie. Po drugiej stronie wielkiego stołu, naprzeciwko brata, siadywał Piotr z książką w ręku, lecz najczęściej, zamiast czytać, wpatrywał się w dal i, pogrążony w zadumie, gubił się we własnych myślach, wciąż krążących w przepaści dokuczliwego zwątpienia, lub zupełnej nicości. Całemi godzinami dwaj bracia pozostawali w milczeniu, pochłonięci wątkiem własnych myśli, zajęciem, lub książką czytaną wśród ciszy zalegającej dworek i całą tę spokojną dzielnicę miasta. Czasami, równocześnie na siebie spojrzawszy, wymieniali tkliwy uśmiech, nie potrzebując uciekać się do słów, by wypowiedzieć sobie wzajemnie, jak żywo odradzało się w ich sercu dawne braterskie przywiązanie. Zdawało się im, że ściany rodzinnego dworku radują się wraz z nimi nad świętem ich serc na nowo złączonych i wywołujących dawne wspomnienia lat dziecinnych, spędzonych tutaj pod opieką ojca i kochającej matki. Oszklona ściana olbrzymiego pokoju wychodziła na ogród, ku Paryżowi. Mimowolnie, a często równocześnie, bracia rzucali wzrokiem