Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nienawidzony przez wszystkich swoich robotników, zazdroszczących mu materyalnego powodzenia!
Znalazłszy się na ulicy, Piotr mocno się zadziwił na widok pani Teodory, pani Toussaint i Celinki. Stały na tem samem miejscu, gdzie je pozostawił i, pomimo błota i ustawicznego potrącania przez przechodniów, rozmawiały w dalszym ciągu, jakby w powodzi słów i drobiazgowych plotek znajdowały ukojenie połączone z zapomnieniem własnej niedoli. Doczekały się wyjścia i fabryki starego Toussaint z synem Karolem. Rad z otrzymanych w kasie pieniędzy Toussaint, powitał je wesoło, lecz zwracając się do pani Teodory, opowiadał jej krążące w fabryce nowiny, dotyczące zamachu przy ulicy Godot de-Mauroy. Wszyscy koledzy, nie wyłączając jego samego, posądzali, że Salvat jest właścicielem znalezionego narzędzia i sprawcą wybuchu. Pani Teodora zbladła, lecz nie pozwalając odgadnąć, co wiedziała w tej sprawie i co o niej sądziła, zawołała z żywością:
— Sami nie wiedzą, co gadają! Powtarzam wam raz jeszcze, iż Salvata oddawna nie ma w Paryżu. Na pewno jest w Belgii, lada dzień spodziewam się listu. Zwaryowali chyba, że go posądzają o rzucanie bomb po mieście. Przecież każdy z was wie dobrze, że Salvat jest łagodny jak baranek!