Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oburzona Hortensya zerwała się z fotela i z suchemi już od złości oczyma, krzyknęła:
— Sama nie wiesz, co pleciesz! Nie wchodzisz się w nasze położenie! Cóż ty myślisz, że my bogaczami jesteśmy?... Z czegóż wychowamy trzecie dziecko, skoro ledwie że związujemy koniec z końcem!
I zapominając o udawaniu „pani“, zapominając jak dla chwilowego zadowolenia swej miłości własnej, często kłamała przed siostrą, pyszniąc się dostatkami, jakich nie miała, lecz których pragnęła, opowiedziała jej teraz rzeczywiste swe położenie, ciągły brak pieniędzy i wysiłek utrzymania domu na odpowiedniej stopie. Samo komorne pochłaniało siedemset franków rocznie, zatem z trzech tysięcy zarabianych przez Chrétiennota, pozostawało na wszystkie wydatki zaledwie dwieście franków na miesiąc. Jakżeż z tego się można było utrzymać?... Wszak jest ich czworo, a więc, dwieście franków na miesiąc nie mogło być dostateczną sumą na życie, ubranie i odgrywanie roli pomiędzy ludźmi tego samego co oni towarzystwa. Mąż jej jest urzędnikiem, zatem musi być codziennie w porządnym tużurku, ona zaś, jako żona urzędnika, musi pokazywać się ludziom w przyzwoitych sukniach i świeżych kapeluszach. A dwie dziewczynki!... Ileż one potrzebowały obuwia i coraz to innego ubrania! Oszczędzali się w domu na wszystkiem, jedli byle co, wina prawie nie pili, lecz nie chcąc się poniżyć w