Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrzaski, jęki i hałaśliwy płacz dzieci. Inne zaś drzwi zamknięte były głuche, i martwe, smutne jak grobowce. Piotr wspomniał o Laveuvie, zmarłym tutaj jak pies przy drodze, i serce mu wezbrało ciężarem goryczy, i bólu.
Stanąwszy wreszcie przed drzwiami, ku którym dążył, zastukał, lecz nic pozaniemi nie drgnęło, tylko cisza stała się głębszą. Drgnął niemile wzruszony i słuchał. Lecz cisza trwała, nieprzerwana nalżejszym szelestem. Zastukał ponownie, a gdy się to okazało nieskutecznem, pomyślał, iż wszyscy domownicy wyszli. A może Salvat wróciwszy do domu pamiętnego owego wieczoru, zabrał starą swą towarzyszkę i córkę, by razem z niemi skryć się gdzie daleko, może w jakim wiadomym sobie kącie po za granicami Francyi?... Byłoby to jednak rzeczą niezwykłą, wyjątkową, bo biedacy niechętnie decydują się na jakiekolwiek przenosiny, i umierają tam gdzie całe życie cierpieli. Odważył się na trzecie zastukanie.
Po chwili posłyszał szelest po za drzwiami; były to drobne i lekkie kroki, zbliżające się w stronę drzwi. Niezadługo zaś ozwał się cienki, nieśmiały głos dziecka:
— A kto tam?...
— Ksiądz, którego znasz.
Zapadła znów cisza, dziecko lękało się otworzyć. Piotr dodał:
— Ksiądz, który był u was przed kilku dniami z powodu chorego Laveuve’a.