dowały wiarę, ciążąc na mieszkańcach jak dokuczliwa zmora.
Lecz szerzone w dziennikach wieści, żadnego nie wywierały wrażenia na chorego Wilhelma, który śledził jedynie, o ile Salvat nie został wykryty, i o ile policya nie wpadła na tropy właściwe. Wszakże dotąd Salvat nie został aresztowany i nie było nawet żadnej o nim wzmianki. Nagle Piotr przeczytał drobne zawiadomienie, które zatrwożyło Wilhelma.
— Wiesz, powiadają, że wśród gruzów w bramie pałacu Duvillard, znaleziono szydło, czy inne jakieś narzędzie, na którego rączce jest nazwisko fabrykanta. Nazywa się Grandidier i dziś ma być przywołany do gabinetu sędziego śledczego.
— Stało się! — zawołał chory. — Wpadli na prawdziwe ślady! Widocznie, że Salvat upuścił jakieś narządzie! On pracował przez jakiś czas w fabryce Grandidiera, a gdy tam stracił miejsce wziąłem go na kilka dni do siebie... Grandidier da im objaśnienia, a mając wskazówki, odnajdą Salvata.
Piotr przypomniał sobie, że słyszał o fabryce Grandidiera istniejącej na wzgórzu Montmartre. Najstarszy syn Wilhelma kształcił się tam na mechanika, a obecnie od czasu do czasu powracał, wzywany przez właściciela, lub z własnej ochoty.
Wilhelm po chwili się znów odezwał:
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/286
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.