Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może zechce pan iść za mną... musimy przejść przez ogród...
W domu od ulicy, prócz kuchni i pralni, były dwa wielkie pokoje po drugiej stronie korytarza. Jeden z nich, pełen książek, wychodził na plac du Tertre, w drugim zaś, wychodzącym na ogród była jadalnia. Na pierwszem piętrze były cztery pokoje, zamieszkane przez Wilhelma i trzech jego synów. Ogród nie był wielki, zwłaszcza od czasu jak znaczna jego część została pochłonięta przez budynek, w którym na parterze mieściła się pracownia. Z dawnych drzew pozostały tylko dwa olbrzymie drzewa śliwkowe i klomb bzu rosnącego niezwykle bujnie i obficie. Na mniejszych klombach rosły róże, a latem kwitły kwiaty pielęgnowane rękoma Maryi. Reszta gruntu była wyżwirowana, zamieniając ogród w rodzaj podwórza.
Prowadząc tędy Piotra, Marya pokazała mu kiełkujące gałązki róż i bzu, mówiąc:
— Powiedz pan Wilhelmowi, że trzeba, aby prędko powracał do zdrowia, by módz z nami patrzeć na pierwsze listki w naszym ogrodzie.
Piotr spostrzegł, że powiedziawszy to gwałtownie się zarumieniła. Ta łatwość rumienienia się nawet bez żadnej przyczyny doprowadzała Maryę do rozpaczy; znajdowała, że to jest śmieszne, lecz pomimo wszelkich usiłowań i wojny samej z sobą, nie mogła się pozbyć tej mimowolnej właściwości. Gwałtowne, żywe ru-