Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za pralnię. W pośrodku stała balia pełna mydlanej wody, a na drewnianych poręczach ociekały stosy bielizny.
— Co się dzieje z Wilhelmem?...
Treściwie, bez dawania szczegółów, Piotr opowiedział prawdę, iż brat jego skaleczony w rękę podczas wybuchu, którego był świadkiem, schronił się u niego w Neuilly, a niechcąc, by policya mięszała się w tę sprawę, prosi, aby go nikt nie odwiedzał, spokojnie oczekując jego wyzdrowienia i powrotu. Opowiadając, Piotr śledził wrażenie na twarzy Maryi. W pierwszej chwili zaniepokojona, starała się uspokoić i zachować równowagę, a gdy Piotr skończył, rzekła:
— Wyznaję, że zdrętwiałam przeczytawszy wczorajszy list Wilhelma. Byłam pewna, iż stało się jakieś wielkie nieszczęście. Lecz wrażenia te zachowałam dla siebie, bo pocóż miałam innych niepokoić moim strachem?... Zatem ranny jest w rękę?... Lecz czy naprawdę rana nie przedstawia niebezpieczeństwa?
— Nie. Lecz trzeba, aby przez jakiś czas pielęgnował ją z wielką troskliwością.
Spojrzała prosto w oczy mówiącego, jakby pragnąc wyczytać aż do głębi jego myśli i powstrzymując się od zadawania mu tysiącznych pytań, jakie cisnęły się jej na usta, spytała, opanowawszy się:
— Zatem to wszystko?... Został zraniony wy-