Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokój, co chwila otwierał oczy, rozglądał się i nadsłuchiwał, jakby chcąc pochwycić szmer wieści z Paryża. Dla uspokojenia brata, Piotr musiał przywołać Zofię i przy nim ją zapytać, czy nic nadzwyczajnego nie zauważyła na ulicach, jadąc na Montmartre. Zdziwiona, odrzekła, że w mieście jest jak zwykle, wreszcie dorożkarz powiózł ją zewnętrznemi bulwarami, które zwykle są puste pod wieczór, zwłaszcza gdy tak jak dzisiaj opada gęsta, zimna mgła, pokrywająca bruk śliską wilgocią i błotem.
Wybiła godzina dziewiąta. Piotr zaczął się obawiać, że Wilhelm nie zaśnie, dopóki nie będzie miał wiadomości z Paryża. W gorączkowych, oderwanych słowach chorego, zdawał się dyszeć niepokój i trwoga. Pragnął wiedzieć, czy Salvat został zaaresztowany i co powiedział?... Zdawało się, a może udawał, iż spokojny jest osobiście o siebie, lecz drżał na myśl, że tajony przez niego sekret laboratoryjny może być przedwcześnie objawiony. Tyle pracy, tyle najwznioślejszych marzeń spełznie i zmarnieje, jeżeli ten biedny szaleniec, chcący bombami przywrócić panowanie sprawiedliwości, wypowie parę słów niedyskretnych o pochodzeniu naboju. Próżno Piotr zapewniał brata, iż dopiero w jutrzejszych porannych dziennikach mogą być wiadomości o zaszłej katastrofie, Wilhelm z każdą chwilą wpadał w gwałtowniejsze podniecenie, domagając się nowin. Dla przyniesienia ulgi choremu, Piotr był gotów biedz