Lecz wrócił z Lourdes, bardziej zbuntowany, oburzony tem, co tam widział. Uprawiany tam kult był negacyą zdrowych zmysłów, gloryfikacyą absurdu. Szczęśliwość dla ludzkości nie może dziś już płynąć z wyrzeczenia się rozsądku, dzisiejsi ludzie nie ugną się jak niegdyś ich naddziadowie, poskromieni bojaźnią swej nieświadomości. Po rozpaczliwie nieudanej próbie w Lourdes, Piotr chciał się ratować, czyniąc pewne ustępstwa wymaganiom swego rozumu i dla odzyskania spokoju, udał się do Rzymu, by sprawdzić na miejscu, czy katolicyzm może się odnowić, chociażby wracając wstecz, ku pierwotnej wierze rodzącego się Kościoła, by stać się religią dzisiejszej demokracyi, wiarą wyczekiwaną i upragnioną przez strwożony świat współczesny, świat żądny życia i spokoju. Lecz w Rzymie znalazł już tylko rumowisko dawnego gmachu, przegniły pień drzewa, niezdolny puścić nowe odrośle. Nie mogło już być wiosny dla tego drzewa, nie mogło być odbudowania dla starego społecznego gmachu. Piotr opuścił Rzym pełen zwątpienia i całkowitej negacyi. Za powrotem do Paryża, złączywszy się na nowo z księdzem Rose, żył cały oddany wspieraniu i pocieszaniu nędzy i cierpienia. Ci nędzarze, jedni świadczyli mu o potrzebie ratunku, wierzył więc w dobro niesienia im pomocy. Od lat trzech tylko tem się zajmował, lecz oto stanął nad nową przepaścią, przekonał się o bankructwie dobroci, o bezsilności
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/18
Wygląd