Strona:PL Zola - Płodność.djvu/969

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

paak, nie zdołałateż nigdy znaglić go do uczęszczania do szkoły, ani potem do utrzymania w jakimkolwiek, terminie; nicpoń drażnił ją tak okropnie i rozjątrzał, że wreszcie sama wyrzucała go na ulicę, byle tylko mieć trochę spokoju. Dorośli bracia poszturgiwali go tylko od czasu do czasu, ojciec był zajęty pracą od rana do wieczora; chłopiec opuszczony moralnie wyrastał po za domem i dojrzewał do występku i zbrodni pomiędzy gromadą rozbestwionych wyrostków i dziewcząt swego wieku, którzy żyli w zgniliźnie pospału, psując się wzajem, jak jabłka, co przedwcześnie spadną z drzewa. I wzrastał tak w zepsuciu, był owym naddatkiem ubogiej rodziny, poświęconym na zagładę, tym nadmiarem, co spływa do ścieków, zepsutym owocem, co zgnilizną zaraża inne.
Zresztą tak samo jak Aleksander i on już teraz żył tylko na łasce przypadku tak, że nie wiedziano nawet, gdzie nocuje, odkąd zwłaszcza matka Moineaud umarła w szpitala, wyczerpana zbyt częstem rodzeniem w nędzy i nadmiernych trudach ciężkiej pracy gospodarskiej. Miała zaledwie lat sześćdziesiąt a chodziła tak zgarbiona, tak była zniedołężniałą i osłabioną, że robiła wrażenie stuletniej staruszki.
Starszy od niej o dwa lata, ojciec Moineaud, przygarbiony jak ona, z nogami podciętemi przez paraliż, opłakana ruina pięćdziesięcioletniej niesprawiedliwej pracy, zmuszony został właśnie do