Strona:PL Zola - Płodność.djvu/939

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ni. On tryumfował, wyobrażając sobie, że ich przekonał całkowicie.
— Tak naprzykład, ja...
Konstaacya przerwała mu. Szła przodem z głową spuszczoną, jakby zgnębiona tym gradem słów, które ją przytłaczały do ziemi, zawstydzały, wystawiając na jaw całą jej straszną klęskę; teraz podniosła twarz, po której spływały dwie wielkie łzy.
— Aleksandrze!
— Cóż znowu, moja droga?
Nie pojmował nic jeszcze. Potem widząc łzy na jej twarzy zmieszał się nagle i cała jego pewność dotychczasowa zachwianą została. Spojrzał po reszcie towarzystwa i chcąc snać mieć ostatnie słowo, rzekł jeszcze:
— Ach, tak, nieszczęśliwe nasze dziecko... Ależ pojedynczy wypadek nie dowodzi niczego bynajmniej jeszcze i nie może być argumentem przeciw teoryi; idea pozostaje zawsze ideą.
Nastąpiła głęboka cisza; zresztą i tak już dochodzili do trawnika, gdzie pozostała cała rodzina. Od chwili już Mateusz myślał o Morange’u, którego zaprosił był na tę uroczystość a który wymówił się delikatnie, przejęty trwogą na samą myśl, że przyszłoby mu patrzeć na radość innych, zaniepokojony także taką podróżą, nieobecnością, podczas której obawiał się wszelkiego rodzaju zamachów na tajemnicze sanktu-