Strona:PL Zola - Płodność.djvu/925

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kwiaty pomieszane były z jarzynami, wpadały teraz przejęte rozpaczą z powodu daremnych swych poszukiwań. Nigdzie białych róż na wesele, to już koniec wszystkiego chyba! Cóż ofiarują pannie młodej? co się postawi na stole?
Za trzema dziewczątkami w ślad ukazał się Grzegórz, piętnastoletni i straszliwie złośliwy wyrostek, z miną zawadyacką i rękami w kieszeniach. Był on swywolnikiem, duchem niepokoju i przekory w rodzinie, wiecznie pełen jakichś pomysłów dyabelskich. Nos jego ostro zakończony, wargi cienkie, zwiastowały awanturniczość usposobienia, silną wole i zręczność w pokonywaniu trudności. Teraz ubawiony niepowodzeniem trzech sióstr swoich, zapomniał się i zawołał, żeby je podrażnić jeszcze:
— Ja już wiem, gdzie są białe róże i to piękne!
— Gdzież to? — spytał Mateusz.
— Ależ w młynie, w małym sadzie zagrodzonym przy drodze. Trzy duże krzewy różane aż białe od kwiecia. Róże wielkie jak głowy kapusty.
Powiedziawszy to zarumienił się, zmieszany, kiedy ojciec popatrzał nań surowo i rzekł:
— Jakto! Ty i teraz jeszcze włóczysz się koło młyna. Zabroniłem ci tego wyraźnie... A skoro wiesz, że po za ogrodzeniem są białe róże, musiałeś widocznie tam wchodzić?