Strona:PL Zola - Płodność.djvu/917

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ne, tak gorące, że zdecydowano się odrazu umieścić stół na dworze pod drzewami.
Był tam placyk doskonały przed dawnym pawilonem myśliwskim owym prymitywnym budynkiem, zamieszkanym niegdyś przez rodziców, kiedy przybyli do Janville. Było to niby gniazdo, zkąd wyszła cała rodzina, ognisko, z którego rozeszły się jej promienie na całą sąsiednią okolicę. Ten pawilon, który zrujnował się już do reszty, odnowionym został i rozprzestrzenionym teraz przez Mateusza w tej myśli, że z czasem przeniosą się tu z Maryanną oboje, zachowując przy sobie Karolinę z dziećmi, kiedy już zdadzą folwark na swego syna Gerwazego; Mateusz cieszył się tą myślą, że będzie wcześnie już mógł żyć sobie spokojnie jak patryarcha, jak król, co abdykował a który mimo to jeszcze zostaje doradcą całej rodziny i cieszy się posłuszeństwem ogólnem, przez wzgląd na swą wielką mądrość.
W miejsce dawnego zdziczałego ogrodu dziś rozciągał się tu trawnik szeroki, kwadratowy świeżą trawą porosły, który wspaniałe drzewa, wiązy i graby, otaczały niby lud potężnych i życzliwych przyjaciół. Drzewa te on zasadził, widział jak wzrosły, stały się one niemal częścią własnego jego ciała. Najukochańszem wszakże jego dzieckiem, najmilszem sercu ich obojga był dąb rosnący pośrodku trawnika, duży już, rozłożysty, bez mała dwadzieścia lat liczący, którego wątłą gałązkę zasadził niegdyś w ziemię razem