Strona:PL Zola - Płodność.djvu/875

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do Karoliny, pod pozorem, że ma okropną migrenę, którą wzmogło jeszcze to nieskończenie długie śniadanie. Z miną zmęczoną, z wpół przymkniętemi oczyma, rozmyślała. Kiedy wkrótce po śmierci Róży, mały Krysztof zmarł również, rozdzierając jeszcze bardziej ranę, otwartą w sercu Fromentów, dla niej wówczas nastało zmartwychwstanie nadziei. Ogarnęła ją jakaś dziwna gorączka, w której, jak się jej zdawało, poznawała rozbudzenie całej swej istoty. Fale krwi uderzały jej do twarzy, dreszcz palił ciało, spędzała noce bezsenne, dręczona żądzą, ona co jej nie znała nigdy. Miałażby to być, o Boże! płodność odzyskana, powrót macierzyństwa? Czyliż nie zdarza się czasami, że już odarte zupełnie z liścia niektóre krzepkie drzewa, w piękne dni jesienne okrywają się napowrót liściem i kwieciem?..
Myśl ta napełniła ją szaloną radością. W miarę jak większa przestrzeń czasu dzieliła ją od dnia okropnego, w którym Gaude powiedział jej bez ogródki, że nigdy już dzieci mieć nie będzie, coraz bardziej powątpiewała o słuszności słów doświadczonego praktyka, nie mogąc dopuścić własnej impotencyi, woląc raczej wierzyć w omyłkę innego, możliwą przecież zawsze nawet u najdoświadczeńszych. I tak było niezawodnie, Gaude musiał się pomylić. Nasłuchiwała bicia krwi, pulsującej nowem życiem w jej żyłach i z na-