Strona:PL Zola - Płodność.djvu/853

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nych włosów powiewających z wichrem, zachwycające były jak sznur jaskółek, co ledwie muska ziemię w locie, owych zwiastunek dobrych wieści. Paź Grzegórz tylko niebardzo stosował się do regulaminu, pędząc chyżo tak, że chwilami o mało nie przeganiał królewskiej pary, jadącej na czele, co nań ściągało surowe admonicye, dopóki znów nie wrócił do porządku.
Trzy damy honorowe jednak zaczęły śpiewać żałosną pieśń Kopciuszka, uwożonego do pałacu królewicza; śpiew ten okolicznościowy raczyła uznać królewska para za bardzo efektowny i ładny, jakkolwiek nie objęty programem i niecałkiem zgodny z etykietą. I w końcu też, Róża, Fryderyk i Grzegórz przyłączyli się do tego chóru rozgłośnego. Piosenka ta pośród pól rozległych i spokojnych brzmiała jak najpiękniejsza w świecie muzyka.
Za nimi, w pewnem oddaleniu toczył się powóz, poczciwy stary break familijny, napchany teraz co wlazło. Według umówionego programu powoził nim Gerwazy, mając Klarę po lewej ręce na skórzanej ławeczce kozła. Para wielkich koni szła regularnem truchtem mimo trzaskań z bicza, których im nie szczędził Gerwazy nad samem uchem, rad także, że i on może przyczyniać się do ogólnej muzyki. Wewnątrz gdzie miejsca było na sześć osób, siedziało ich siedem, licząc w to troje dzieci, które choć małe zajmowały sporo miejsca, tak się kręciły. Byli tam