swą grozą codziennej rzezi niewiniątek stanęło przed jego pamięcią takiem, jakie malowano mu je niegdyś w opowiadaniach. Tam wszakże była owa Loiseau, tak brudna i wstrętna, że niemowlęta gniły u niej na gnojowisku; była owa La Vimeux, nie kupująca nigdy ani kropli mleka, zbierająca wszystkie skórki chleba z całej wsi, robiąca gałki z otrębów dla swych wychowańców, jak dla wieprzy; była tam owa Gavette, wiecznie zajęta w polu, powierzająca wzięte na wychowanie dzieci staraniom starego paralityka, który czasami upuszczał je w ogień; była La Cauchois, która uważała za dostateczne przywiązywać je do kołysek, nie trzymając nikogo, coby ich doglądał, pozostawiając je w towarzystwie kur, których cała gromada uzuchwalona wpadała i wydziobywała im oczy, zjadane przez muchy.
I całe epidemie przechodziły tędy, morderstwa były masowe, otwierano drzwi na oścież, aby śmierć miała wygodniejszy dostęp do tych szeregów kołysek, byle conajprędzej znów zrobić miejsce dla nowo sprowadzonych z Paryża pakunków. Nie wszystkie jednak umierały widocznie, kiedy ot ten przynajmniej powracał. Jeśli wszakże zwracano je żywe, większość przynosiła już z sobą zarodki śmierci z tamtąd i ta większość szła na całopalną ofiarę, składaną potwornemu bożyszczu społecznego egoizmu.
— Ustałam już zupełnie, siadam — podjęła La
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/811
Wygląd
Ta strona została skorygowana.